top of page

Warszawskie Powiśle. Między starymi kamienicami co i rusz wyrastają nowoczesne apartamentowce. Zmodernizowany lewy brzeg Wisły przyciąga nowe mieszkanki i nowych mieszkańców. Nas przyciągnął budynek z 1926 roku, w którym odkryliśmy prawdziwą perełkę – mieszkanie nieżyjącego już architekta Lecha Sitarskiego (1928-2004). Udało się nam uwiecznić to niesamowite wnętrze, w którym każdy przedmiot ma swoją historię i nic nie jest przypadkowe. Za aparatem niezastąpiony Piotr Czyż, przed obiektywem nasze modelki – Asia i Julia, i oczywiście niezwykła przestrzeń. Czy jesteście gotowe i gotowi, by cofnąć się wraz z nami w czasie? Zatem naciskamy klamkę…

Już w przedpokoju wita nas międzywojenna replika antycznej miłosnej rzeźby wykonanej z alabastru. W salonie czeka na nas falująca ściana – nadająca magii mieszkaniu. Do połowy zdobi ją własnoręcznie pozłocona, drewniana boazeria z misternie ułożonych cieniutkich listewek. Do końca lat 80. stała pod nią skórzana kanapa, ze względu na nietypowy kształt, robiona specjalnie na zamówienie. Powyżej znajduje się finezyjny relief, czyli specjalne żłobienie w ścianie. Relief swoim rysunkiem nawiązuje do ściany na planie fali. Ale to nie koniec atrakcji. Przy oknie możemy podziwiać ścienną kompozycję autorstwa Gabriela „Gabera” Rechowicza – polskiego artysty, dekoratora wnętrz, autora grafik i ilustracji do książek. Została ona stworzona ze szklanych „kamieni” w przygaszonych barwach jesieni. Znalazły się w niej również metalowe wypustki w formie żmij przeznaczone na kwiaty w doniczkach. Kolejny zachwycający element, idealnie wkomponowany w przestrzeń salonu, stanowią meble wykonane na wymiar przez Swarzędzkie Fabryki Mebli, czyli najbardziej renomowaną w latach 60. XX wieku firmę. Pierwotnie znajdująca się pod ścianą komoda miała kolor szmaragdowo-beżowy. Pod wpływem słońca, które ślizgało się po jej powierzchni przez ponad 50 lat, zmieniła kolor na jeszcze ciekawszy – złocisto-żółty przechodzący w zieleń. Zwieńczeniem komody jest stojąca na niej cudowna etażerka. Z salonu przenosimy się do łazienki, gdzie na podłodze podziwiamy absolutnie przepiękną mozaikę, również autorstwa Gabriela Rechowicza. Z ogromną pieczołowitością została misternie ułożona w kwadraty wypełnione kolorowymi kwiatami – każdy płateczek był wycinany z fajansowych talerzyków… Wszędzie drewno, lustra, nieoczekiwane przedmioty, które jednak pasują jak ulał do tej przestrzeni – przyjaznej, niezwykle ciekawej, zachęcającej do bliższego poznania, do snucia fantazji i domysłów.

 

Oceniając po tym nietuzinkowym mieszkaniu na warszawskim Powiślu, wnioskujemy, że Lech Sitarski był człowiekiem wyjątkowym. Jednak mało informacji po nim pozostało. Ponoć był skryty. Rąbka tajemnicy uchyla przed nami Ola – wnuczka pana Lecha. Jako nastoletni chłopak uciekł z rąk Niemców, którzy w trakcie Powstania Warszawskiego na jego oczach zabili jego ojca – farmaceutę. Apteka prowadzona przez ojca Lecha Sitarskiego, ponoć najpiękniejsza w stolicy i funkcjonująca od wielu, wielu lat, mieściła się w okolicach Placu Teatralnego. Niestety w wyniku wojennych działań pozostały po niej tylko zgliszcza. Być może również dorastanie w tak dramatycznym historycznie czasie, ale i wśród efektownych wnętrz, urządzonych m.in. XVII-wiecznymi meblami, gdzie na półkach pośród leków ustawione były szklane czary wypełnione tajemniczymi ziołami i odczynnikami, wpłynęło na jego romantyczną, architektoniczną wyobraźnię… Ola pamięta również opowieści Dziadka o słupie ognia sięgającym nieba, który palił Teatr Wielki. Widział to z okien rodzinnego mieszkania, które mieściło się nieopodal apteki ojca, przy ul. Bielańskiej 2 (kamienica również spłonęła w trakcie Powstania). Po wojnie Lech Sitarski został architektem i pracował choćby przy takich projektach jak budynek przy Świętokrzyskiej 16 w Warszawie, który żartobliwie nazywał „zupą pomidorową z kluskami”. I nic dziwnego – sprawdźcie na mapie Google! 

 

– Miał ogromną fantazję, kochał architektów takich jak Gaudi. Myślę, że dziadek był bardziej w duszy artystą estetą niż praktycznym architektem – opowiada Ola. – Ale czasy, w których przyszło mu tworzyć, były trudne, więc „wyżywał” się kreatywnie w swoim powiślańskim mieszkaniu. Nieustannie kombinował, coś przerabiał, nawet stare obrazy młodopolskie… Tu domalował błyskawice, aby niebo było bardziej dramatyczne, tam góralce korale, aby bardziej wyeksponować jej atuty – śmieje się wnuczka. – Poza tym, jak na erudytę romantyka przystało, uwielbiał antykwariaty, zwłaszcza jeden w alejach Ujazdowskich, legendarny Kosmos Logos. 

 

Mając 70 lat, odbył pierwszą daleką podróż życia – poleciał do znajomej do Nowego Jorku, gdzie wreszcie na własne oczy zobaczył drapacze chmur i dobrze znaną mu architekturę, o której wcześniej mógł czytać tylko w książkach. Przed odejściem na emeryturę i wspomnianą podróżą pracował jeszcze jako architekt w Ministerstwie Sprawiedliwości, zajmując się projektowaniem m.in. sądów. 

 

To fascynujące, że mury budynków skrywają tak barwne miejsca i postaci. Cieszymy się ogromnie, że udaje nam się je odwiedzać, uwieczniać i pokazywać Wam choć odrobinę takiego prywatnego, niesamowitego świata. Warto wspomnieć, że klasycystyczna kamienica na warszawskim Powiślu, o której mowa, po wojennej zawierusze straciła szczęśliwie tylko mansardowy dach, którego po wojnie nie odzyskała. Mieszkała w niej wcześniej mama Lecha Sitarskiego, następnie jej syn realizował w mieszkaniu swoje wizje, co bez wątpienia musiało pomagać w ucieczce od szarej i często trudnej rzeczywistości PRLu. Jak skończy się ta historia? Mieszkanie zostało sprzedane. Chcemy wierzyć, że nowi właściciele uszanują tę wyjątkową przestrzeń wyczarowaną przez Lecha Sitarskiego, że zachwyci ona ich podobnie jak nas. 

bottom of page