top of page

W A R S Z A W A.



Warszawa w odcinkach. We fragmentach. Przed Wami warszawska seria, a właściwie serial. Kolejne epizody to moje małe zachwyty. Zachwyty miastem, które na tle innych stolic może jest niepozorne, kryje w sobie jednak mnóstwo sekretów, które można dość szybko oswoić i cieszyć się jego wielkomiejskością, która jednak nie męczy i ma w sobie coś swojskiego. To historia Polski i poszczególnych ludzi zamknięta w administracyjnych ramach. To też historia architektury i walki o idee. Chodźcie z nami na spacer po Warszawie.

 

 

 

Miejsce akcji: Warszawa, Włochy, kopulaki. Bohaterka: Natalia.

 

Polskie igloo. Domki Smerfów. Domki grzybki. Tonące w zieleni. Jedne z najbardziej oryginalnych domków jednorodzinnych w stolicy. Niezwykłe kameralne osiedle małych futurystycznych domków zwieńczonych kopułami, których wejścia zdobiły mozaiki, przypomina plan filmowy, a jednak istnieje naprawdę i toczy w nim się życie. Rozgrywa codzienność. Od lat.
 
Budowa kopulaków możliwa była po odwilży w 1956 roku. Projekt przygotowany w całości przez Andrzeja Iwanickiego był realizowany w latach 1961-1966 jako to inwestycja Spółdzielczego Zrzeszenia Budowy Domów Jednorodzinnych "Zakątek". Kopulaków przy ulicy Ustrzyckiej na warszawskich Włochach miało być siedemdziesiąt, ostatecznie powstało dziesięć, a w niezmienionej formie istnieją dziś już zaledwie dwa. Problemy finansowe i braki materiałowe sprawiły, że kopulaków budynków powstało tak mało w stosunku do pierwotnych założeń. Budowane były z powtarzalnych, betonowych form o średnicy 3,3 m. Wysokość w najwyższym miejscu dochodziła do 4 metrów. Występowały w dwóch wariantach – trzykopułowych i dwukopułowych. Wszystkie domki miały mały ogródki i piwnice, a niektóre również garaż. W centralnej kopule mieścił się salon, którego walorem było ogromne okno. W kopułach znajdowały się sypialnia, kuchnia i łazienka. Zaprojektowano nawet meble, które miały pasować do zaokrąglonych powierzchni. Skąd pomysł na tak fantazyjne osiedle? Była to próba obejścia PRL-owskich norm, według których powierzchnia domu prywatnego nie mogła przekraczać 110 metrów kwadratowych. W trzy kopułowych domkach było 127 metrów kwadratowych powierzchni. Dopuszczano to przekroczenie, gdyż mieszkania pod kopułami uznawano za niepełnowartościowe (bo nie na całej powierzchni miały wymaganą wysokość 2,2 m).
 
Podczas naszej warszawskiej wycieczki na tle kopulaków pozuje Natalia Bielecka. W żółtych spodniach i kamizelce z pomponikami mogła by być spokojnie przedszkolanką z lat 70., która zmierza do swojej grupy maluchów, by opowiadać im piękne, działające na wyobraźnię historie. Choć przedszkole powstało w jednym z kopulaków całkiem niedawno, to bez wątpienia bajkowe przekraczanie klasycznych architektonicznych norm sprzyja dziecięcej wyobraźni i pobudza ją, by w przyszłości realizować swoje marzenia, nie zgadzać się na to, że czegoś nie da się zrobić, że coś jest niezgodne z tradycją. To zaczyn, by dzisiejsze przedszkolaki tworzyły w przyszłości inkluzywny, barwny świat, w którym będzie nam się żyło lepiej.


 
Natalia jest przedszkolanką. Codziennie rano jedzie kolejką z jednego końca Warszawy na drugi, na warszawskie Włochy. Tam, w jednym z fantazyjnych kopułowych domków, przekręca długi, ciężki klucz w drewnianych drzwiach, by przygotować się do zajęć. Najpierw jednak nastawia wodę na kawę – wypiją ją z panią Elwirą, tą od starszaków, oraz panią Krysią – woźną. Zaraz powinny się zjawić. Może pani Elwira będzie piekła ciasto. Świetnie piecze. Zwłaszcza ucierane, z sezonowymi owocami. Natalia mieszka na stancji na Bielanach, wynajmuje malutki pokoik u takiej jednej starszej pani. Dzielą razem kuchnię, ale w przypadku Natalii to dzielenie się ogranicza do zagotowania sobie wody na herbatę i odgrzania czegoś wieczorem. W soboty i niedziele Natalia udziela korepetycji i jada coś z koleżankami na mieście. Teraz wietrzy klasę, poprawia przechylone książki i zabawki, które chyba żyły własnym życiem przez weekend, są w jakimś nieładzie, a przecież wszystko układała w piątek przed wyjściem. Kiedy wszystko stoi jak należy, może wpaść do łazienki. Poprawia rękami włosy, delikatnie podszczypuje policzki, by nadać im życia. Myje dokładnie ręce. Idzie w końcu zrobić kawę – sypaną, taką ze śmietanką i kostką cukru. Mieszając powoli łyżeczka w podłużnej szklance z cieniutkiego krystalicznego szkła, patrzy przez okno, ucieka gdzieś myślami. Może jest na wczasach w Ustce. A może spaceruje po lesie z panem Stanisławem, miłym panem w średnim wieku, który chyba uderza do niej w konkury. Nagle w kopulaku robi się gwarno. To pani Elwirka z panią Krysią wpadły zziajane. Wyjmują jedzenie z siatek, śmieją się, przedszkole zaczyna żyć. Trzeba uwijać się ze śniadaniem, bo zaraz przyjdą pierwsze dzieciaki.


 
fotografie ~ Piotr Czyż

bottom of page